Kazek Urbańczyk - Strona grafomana

Czy nie jestem oszustem podatkowym?

Powrót do Szuflady grafomana
Powrót do strony głównej
Stopka strony

Odpowiedź na pytanie postawione w typule usiłował znaleźć właściwy Urząd Skarbowy, wzywając mnie na "kontrolę źródłową dokumentów dotyczących dochodów oraz odliczeń wykazanych w zeznaniu podatkowym" za rok 1997.


Mogę się nie zgodzić? - czyli najłatwiejszy jest początek

Pani inspektor, która ma dokonać kontroli jest młoda, gdy się uśmiechnie to nawet ładna (urodziwa byłoby już przesadą), a nawet chwilami na jej twarzy zdaje się gościć jakby cień inteligencji. Wyraźnie różni się na korzyść od tępych bab przyjmujących PITy.

Na początek muszę podpisać oświadczenie, że się zgadzam na dokonanie owej kontroli.

- A co się stanie, jeśli nie podpiszę? - pytam z ciekawości.

- Nic, nie dokonam kontroli.

- I jakie to będzie mieć skutki? Przyjmiecie moje zeznanie bez kontroli?

- Zawezwie pana naczelnik wydziału.

- A jeśli i wtedy się nie zgodzę?

- Sprawa będzie się ciągnęła.

Ponieważ Urząd ma mi zwrócić 7500 zł, nie jestem zainteresowany przeciąganiem sprawy i zgodę podpisuję. Kontrola może się rozpocząć.

Trzeba ustalić, czy zeznanie złożyłem na właściwym formularzu. Ponieważ rozliczyłem się wspólnie z żoną na PIT-31, muszę złożyć oświadczenie, że w związku małżeńskim z żoną pozostawałem przez cały rok (na szczęście nie musi przychodzić żona i potwierdzać, ale feministki powinny to oprotestować!). Przedstawiam następnie plik PITów-11 i 8B na potwierdzenie dochodów swoich i żony.

Pani inspektor cierpliwie stuka w kalkulator, by stwierdzić, że ani ja, ani pani odbierająca i sprawdzająca moje zeznanie, nie popełniliśmy błędu w dodawaniu. Wszystko pracowicie odnotowuje w Protokole Nr...


Czy mam potwierdzenie za rok ubiegły z tamtego urzędu?

I pora na kontrolę poprawności odliczeń. Na początek rubryka:

"Odliczenia od dochodu wydatków mieszkaniowych, do których podatnik nabył prawo w latach ubiegłych". Wpisałem tu kwotę 16368 zł, co już na samym wstępie musi wzbudzić inspekcyjną czujność.

- Czy ma pan kopię rozliczenia za rok ubiegły, potwierdzoną przez urząd, w którym się pan rozliczał?

Pyta takim tonem, jakby każdemu podatnikowi Urząd potwierdzał na kopii PITu zgodność i prawidłowość wpisanych tam liczb. Z księżyca się urwała, czy co? Ani obowiązku, ani możliwości posiadania czegoś takiego nie ma.

- Oczywiście, że nie mam. Miałem drugi egzemplarz PITu wypełniony na brudno, ale składałem korektę zeznań w związku z prawami autorskimi i wszystko uległo tam pokreśleniu, w dodatku w owej korekcie zrobiłem omyłkę, którą mi sprostował Urząd Skarbowy i owa kwota 16368 nie figuruje w moim PITcie, zostałem o niej poinformowany telefonicznie. ...

- A czy tamten urząd nie kontrolował pana? Może pan ma protokół kontrolny?

- Nie kontrolował i nie mam. Jeśli pani chce mieć potwierdzenie owej kwoty, musi pani się zapytać o to tamtego urzędu.

Z westchnieniem chwyta pani inspektor za słuchawkę telefoniczną. Po kilku minutach udało się jej dodzwonić i potwierdzić podaną przeze mnie kwotę, a następnie jeszcze raz dodzwonić i potwierdzić imię i nazwisko urzędniczki, która potwierdziła ową kwotę. Byłem ciekaw, czy będzie raz jeszcze dzwonić i potwierdzać imię i nazwisko osoby potwierdzającej imię i nazwisko poprzedniej potwierdzającej, ale nie było to już widać konieczne.


Nie chodziłem w ubiegłym roku do klasy I B

Sprawdziła rachunki lekarskie, za prywatne leczenie syna, nie zakwestionowała niczego.

Wzięła się do sprawdzania kwitów za czesne.

- Dlaczego pisze tu "Michał Urbańczyk klasa IB"?

- Bo syn ma na imię Michał i chodził do klasy IB.

- Ale tu powinno pisać "Kazimierz Urbańczyk".

- A to dlaczego?

- Bo czesnego nie płacił Michał Urbańczyk z jakichś tam swoich dochodów, ale pan ze swoich dochodów.

- Tak, ale... nie ja chodziłem do klasy IB.

Po długiej chwili głębokiego namysłu, twarz pani inspektor radośnie się rozjaśnia:

- Powinno być tu napisane: "Kazimierz Urbańczyk, za syna Michała klasa IB".

- I co teraz? - pytam - mam zwrócić się do szkoły o zaświadczenie, że to ja zapłaciłem czesne?

Pani inspektor ma możliwość wykazać, że nie jest drobiazgowa ani nie czepia się nieistotnych szczegółów:

- Uznam to panu, ale niech pan pamięta na przyszłość... - ton łagodnie dobrotliwy pod koniec dźwięczy pogróżką.

Już chciałem się spytać, dlaczego bez słowa przyjęła rachunki lekarskie na "Michał Urbańczyk" nie żądając, by pisało tam "Kazimierz Urbańczyk za leczenie syna Michała", ale ugryzłem się w język. Mogłaby to jeszcze potraktować poważnie. Ograniczyłem się więc jedynie do uwagi:

- Wszyscy rodzice, o ile mi wiadomo, tak samo wypełniali.

Uśmiech złośliwej satysfakcji gości tym razem na obliczu pani inspektor:

- A tak, toteż pan wcale nie jest z tym pierwszy!


Nawet mysz się nie prześlizgnie

Z kolei "Wydatki na zakup przyrządów i pomocy naukowych..." (PIT-O, C.2. poz. 2)

- Co tu pan rozlicza?

- Zakup myszy do komputera.

- Kiedy pan kupił komputer?

- W 1992 roku.

- A w latach ubiegłych nie korzystał pan z odliczeń na zakup przyrządów i pomocy naukowych?

- Owszem, korzystałem.

- To dlaczego pan tego nie wykazuje? - ton podejrzliwości z nutą satysfakcji, oblicze kamienne.

- A gdzie miałem to wykazać?

- Powinien pan to wpisać tutaj - wskazuje na PIT-O pola B.2. - ton łagodnej cierpliwości.

- W jakim celu to miałem tam wpisać?

- Bo to się odlicza od dochodu i to wszystko zmienia... (oszczędzę dalszego wywodu).

Co ma piernik do wiatraka? Rubryka na którą wskazuje to "Wydatki poniesione w roku 1995 (1996) na zakup przyrządów i pomocy naukowych do odliczenia od dochodu w 1997 r. (w latach 1997-1998)". Według objaśnień rozdawanych w urzędach skarbowych, "część B.2 wypełniają osoby, które w latach 1995-96 poniosły wydatki na zakup przyrządów i pomocy naukowych związanych z wykonywanym zawodem i wykonywaną pracą w kwocie przekraczającej limity obowiązujące w tych latach". Ja wszystkie wydatki z lat ubiegłych rozliczyłem w latach ubiegłych, więc nie ma mowy, by to mnie dotyczyło. Baba najwyraźniej kompletnie nie orientuje się w przeznaczeniu owych rubryk PITów. Ale jak jej to powiedzieć?

- Proszę pani, moje wydatki z lat ubiegłych to drobne kwoty, w granicach kilkudziesięciu złotych, podobnie jak tegoroczna mysz do komputera. Wszystko grubo poniżej limitów, tego przecież nie muszę wpisywać.

- Kilkadziesiąt złotych? A ile konkretnie? - tym razem wyraz twarzy pani inspektor jest daleki od tego, co można by określić jako inteligencja.

- W tej chwili nie powiem, ale to w końcu nie powinno mieć znaczenia.

- No - niech będzie, ale czy komputera używa pan w pracy zawodowej?

Wyciągam swą wizytówkę służbową, z podanym stanowiskiem: "Główny specjalista d/s modelowania komputerowego". Pani inspektor z wahaniem bierze ją do ręki.

- Bo wie pan, my powinniśmy to potwierdzić w zakładzie pracy...

Unosi się zza biurka, wstaje i udaje się do zwierzchnika. Dobiega mnie rozmowa:

- Tutaj pan odliczył zakup myszy do komputera, ma na wizytówce główny specjalista do modelowania komputerowego, czy musimy wystąpić do zakładu pracy o potwierdzenie?

- Coś ty... - (tembr głosu raczej nie brzmi szacunkiem).

Pani inspektor zasiada ponownie do zapisywania protokołu.


To już rozpacz - czyli co jest ceną działki a co datą wydatku?

- W porządku, teraz kolej na odliczenia wydatków mieszkaniowych. Mam przygotowany wykaz wydatków związanych z zakupem działki, z którego zresztą wynika, że sobie odliczyłem zbyt mało. Wręczam wykaz i objaśniam, że kupiłem nie tyle działkę, ile udział we współwłasności, na łączną powierzchnię 341 m2, co jest poniżej 345 m2, mam więc prawo całość wydatków uwzględnić. Z tego 100 m2 zakupiłem w roku 1996 za jedną cenę, 241 m2 w roku 1997 za inną cenę, i jeszcze w bieżącym roku poniosę wydatki związane ze zniesieniem współwłasności, więc wymienione wydatki nie są całością wydatków związanych z nabyciem gruntu.

- Co tu pan podał jako cenę 1 m2?

- Prawdę mówiąc, podałem cenę umowną, bo nie wiem jaką cenę tu podać. Średnią z tego roku? Średnią z 1996 i 1997? A może mam doliczyć do ceny wydatki jeszcze nie poniesione? Musiałbym je jakoś zaprognozować, ale jak?

- Proszę o akty notarialne! Wręczam owe akty.

- A czemu pan rozliczył w 1996 roku 8142 a nie 7900 zł?

- Bo, zgodnie z przepisami, dodałem opłaty notarialne. Mam zresztą na nie osobny rachunek. Tu wręczam rachunek.

- Tak, proszę pana, ale rachunek ma datę 10.I.1997. Pan nie miał prawa rozliczyć go w 1996 roku.

- Ale wydatek poniosłem w 1996 roku i to figuruje w rachunku, jedynie data wystawienia rachunku jest z 1997 roku.

- Jeśli jest data rachunku z 1997, to wydatek liczy się do 1997 roku.

- Chyba rokiem, w którym poniosło się wydatek, jest rok jego faktycznego poniesienia, a nie jego formalnego potwierdzenia?

- Dla nas liczy się moment wystawienia rachunku.

- A nie liczy się moment poniesienia wydatku?

- A czy ma pan z notariatu kwit wpłaty z datą?

- Nie mam, bo notariat nie wystawiał takich kwitów, fakt wniesienia opłaty stwierdzany był w księdze notariatu i jest to do sprawdzenia. Zresztą i w akcie notarialnym jest stwierdzenie o pobraniu opłaty, jedynie problem z określeniem jej wysokości, bo wymienione jest 21 opłat wszystkich współwłaścicieli i nie wiadomo która jest czyja.

Twarz pani inspektor staje się kamienna. Następuje kolejne studiowanie aktu.

- Żadna z kwot w akcie nie wynosi 242 zł!

- Zgoda, dlatego właśnie wziąłem osobny rachunek, by sprawa była czysta.

Po dalszej analizie kolejności liczb w akcie, dochodzimy do wniosku, że mnie dotyczy kwota 237 zł. Na akcie jest pieczęć o pobraniu drugiej opłaty 4 zł. Tak więc jestem w stanie udokumentować, że z 242 zł, na które opiewa rachunek z 1997 roku, 241 złotych faktycznie miałem prawo rozliczyć w 1996 roku.

Problemem pozostaje więc jedynie 1 zł figurujący w rachunku a pominięty w akcie notarialnym. Łatwo mógłbym wyliczyć, że gdyby tę złotówkę przenieść z odliczenia w roku poprzednim na ostatni, skutkowałoby to jedynie korektą mojej nadpłaty podatkowej o jeden grosz1, czyli o nic, bo grosze są zaokrąglane1). Ale wolę milczeć, niech główkują.

Czy przypadkiem na twarzy pani inspektor nie maluje się wyraz rozpaczy? Zabrała wszystkie akty i udała się na naradę ze swym szefem. Długo radzili za zamkniętymi drzwiami. Podejrzewam, że i szef nie miał pojęcia, co z tym zrobić, i zdecydował, że w końcu kontrolują zeznania za rok 1997, nie za 1996, niech się tym jednym złotym martwi urząd, który mnie rozliczał za 1996 rok. W protokole kwestia zostaje pominięta.


1) Odliczenie w r. 1996 skutkuje odliczeniem w 1997 roku pełnej kwoty od dochodu, inaczej odlicza się 19% wydatków od podatku. Moja stopa podatkowa wynosi 20%, więc różnica wyniosłaby 1% ze złotówki.


Nie wystarczą rachunki?

Teraz pani sięga po wykaz rachunków za budowę domu. Chyba już wróciła do równowagi. Dopomina się, bym oprócz rachunków pokazał jej kwity wpłaty.

- Po co? - dziwię się. Przecież na rachunkach pisze "zapłacono".

Ale skoro większość kwitów mam, więc je daję. Pani inspektor każdy kwit podpina do odpowiadającego mu rachunku i sprawdza z moim wykazem.

- A te wpłaty? - tym razem w jej głosie nawet cienia podejrzliwości.

- Te, jak napisałem w wykazie, pochodzą z premii gwarancyjnej za książeczki mieszkaniowe PKO. PKO nie wystawiło mi żadnego dokumentu potwierdzającego dokonanie przelewu, uważając, że sam fakt pojawienia się pieniędzy na koncie wykonawcy jest dostatecznym dowodem. A wykonawca w oparciu o to wystawił rachunek.

Wszystko to zresztą ma małe znaczenie. Rachunki mam na kwotę dwu i półkrotnie wyższą, niż mam prawo odliczyć. Więc pani inspektor wraca do mojego PIT-D.


Co to była za pani? - czyli urzędnicy też w błąd wprowadzają

- Czemu jako poniesione wydatki wpisał pan kwotę 82 tysiące, a potem pan ją przekreślił i skorygował na 38300 zł? - tym razem słychać zniechęcenie.

- Tak mi kazała zrobić pani, która odbierała ode mnie zeznanie podatkowe.

- Ale pan tu dokonał korekty błędnie! - w głosie wyraźny wyrzut.

- Co miałem zrobić, skoro mi tak kazała? Nie przyjęłaby mi PITu, gdybym się nie zgodził skorygować błędnie, powiedziała, że 19 % od 82 tysięcy nie wynosi 7277 zł, a odliczyć mam prawo tylko 7277.

- Co to była za pani?

- Nie wiem. Tego już musi pani sama dojść.

Pani inspektor usiłuje odczytać pieczątkę pani, co ode mnie PIT odbierała. Niestety, a na szczęście dla owej pani, nie sposób z pieczątki odczytać nazwiska.

- Nic nie pomogę, ja tu niczyich nazwisk nie znam.


Wypełniam PIT-D na nowo

- Pan powinien wpisać rzeczywistą kwotę poniesionych wydatków. Zresztą według pana wykazu wyniosły one nie 82 tysiące, a 86481 zł i 50 groszy. (W głosie jakby zmęczenie).

- Tak, ale gdy wypisywałem ów PIT-D, brakowało mi jednego rachunku.

- Musi pan na nowo wypełnić PIT-D.

- Proszę bardzo. Podaje mi mój formularz, z naniesionymi przez siebie ołówkiem poprawkami. Gdy wypełniam PIT, ona pracowicie uzupełnia protokół, oraz wszystkie przyniesione przeze mnie rachunki i kwity stempluje pieczątką: Wykorzystano przy rozliczeniu p.d.o.f. za rok 1997. Wpisuje na każdym datę i składa podpis.

Oj, musi się, musi biedactwo niemało napracować.

Jeszcze koryguję PIT-31, bo ze skorygowanego PIT-D wynika, że za mało odliczyłem za działki i Urząd Skarbowy będzie mi winien ok. 200 zł więcej.

Muszę jeszcze podpisać, że zgadzam się z ustaleniami zawartymi w protokole. Podpisuję, bo niby czemu miałbym się nie zgodzić? Pozostaje mi zresztą 21 dni na złożenie zastrzeżeń lub wyjaśnień.

Na "pożegnanie" pani inspektor ma dla mnie jeszcze jedno:


Skąd miałem tyle pieniędzy?

- Skoro ma pan tak niskie dochody, skąd pan miał pieniądze na te wydatki?

- ok. 30 tysięcy z premii gwarancyjnych, 22 tysiące pożyczone, reszta z 20-letnich oszczędności. Pracowałem pół roku w Bagdadzie, rok w Holandii, w Tuzli w Bośni na kilku kontraktach...

- Niech pan napisze takie oświadczenie.

Więc skrobię owo oświadczenie.


Biedna pani inspektor, nieszczęsny podatnik

I wreszcie jestem wolny. Cała kontrola trwała 2 godziny i 40 minut.

Pani inspektor, ogólnie rzecz biorąc, budziła moją sympatię, a chwilami zaś było mi jej żal. Zagubiona w gąszczu przepisów, lękająca się szefa, który podobnie jak ona i jej koledzy, bezradnie się w nich miota.

Ale może bardziej żałować należy podatników. Bo jeśli pracownik urzędu skarbowego nie radzi sobie z przepisami, co ma robić podatnik? I jaki jest efekt owej, tak długiej i skrupulatnej kontroli?


Efekt końcowy

Wynika z niej, że zapewne chciałem podejść Urząd Skarbowy i podarować im te ca 200 zł (odliczyłem sobie za mało), ale czujna pani inspektor wykryła tę nieścisłość i będę mógł o tyle więcej odliczyć sobie w przyszłym roku od podatku za 1998 rok. A może za dwa lata - przysługujące mi ulgi przekraczają podatki, jakie można mi naliczyć za dwuletnie dochody.

A więc może jestem oszustem podatkowym?


Opisane wydarzenie zaszło w kwietniu 1998. Redakcja tekstu: kwiecień-maj 1998.

Powrót do Szuflady grafomana
Powrót do strony głównej

Powrót na góre strony